Wykorzystujemy pliki cookies do poprawnego działania serwisu internetowego, oraz ulepszania jego funkcjonowania. Można zablokować zapisywanie cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki internetowej.
Data publikacji: 11.04.2016 A A A
Złoty Zbigniew Kurtycz
Kinga Szafruga
Materiał prasowy

„Pierwszy polski rockandrollowy bohater. Śpiewał Glenna Millera i standardy jazzowe. Wielka postać” – tak mówił o nim krytyk muzyczny Marek Wiernik w programie TVP „Muzeum Polskiej Piosenki”. W serii Złota Kolekcja ukazała się właśnie płyta „Cicha woda” Zbigniewa Kurtycza – piosenkarza, gitarzysty i kompozytora, który zmarł w styczniu 2015 r.


Tytuł najbardziej znanej piosenki Zbigniewa Kurtycza – żartował czasem, że „Cicha woda” go prześladuje, bo publiczność domagała się jej na każdym koncercie – można też odnieść do samego wykonawcy. Ten sympatyczny, serdeczny w charakterystyczny tylko dla Kresowiaków sposób, zawsze elegancki pan o nienagannych manierach, dżentelmen w każdym calu – miał niezwykle bogaty życiorys, także artystyczny.

 

Walczył z gitarą
Dzieciństwo i młodość spędził we Lwowie, gdzie rozwijał swoje talenty: sportowe (był piłkarzem-juniorem Pogoni, ówczesnego wicemistrza Polski), a przede wszystkim muzyczne. Jak pisał znający go jeszcze przed wojną Jerzy Janicki, już wtedy „na gitarze grał jak szatan”. Była jego ulubionym instrumentem, choć uczył się także grać na skrzypcach, a w konserwatorium był w klasie fortepianu. Wojenne losy zawiodły go do armii Andersa, z którą przeszedł cały szlak bojowy jako członek zespołu reprezentacyjnego III Dywizji Strzelców Karpackich. Walczył z gitarą – muzyką zagrzewał żołnierzy do boju. Miał też wówczas okazję poznać zachodnie szlagiery, w tym standardy słynnej orkiestry Glenna Millera. Robiły furorę, gdy Zbigniew Kurtycz kilka lat później prezentował je w Polsce. W 1946 r. zdecydował się wrócić do kraju, choć we Włoszech, gdzie występował przez rok w duecie z pianistą Leszkiem Krzaklewskim, nieźle mu się wiodło, a w ojczyźnie żołnierzy armii Andersa nie witano z otwartymi ramionami...

 

Niewygodna awangarda
Nad Wisłą swingujący artysta, który śpiewał modny światowy repertuar, był objawieniem na scenie muzycznej. W jej powojennej historii zapisał się złotymi zgłoskami: jako prekursor jazzu, a także rock and rolla. Nic dziwnego, że szybko stał się idolem młodzieży i... solą w oku smutnych panów, którzy wkrótce pouczyli go, że zachodnie trendy i śpiewanie po angielsku są tu niemile widziane. O zdolnego muzyka niebawem upomniały się znane orkiestry jazzowe Kazimierza Turewicza, Zbigniewa Wróbla, Zygmunta Karasińskiego (Tysiąc Taktów Muzyki Jazzowej) czy Zygmunta Wicharego. Współpracował też z Teatrem Satyryków, występował w „Podwieczorku przy mikrofonie”, „Zgaduj-Zgaduli”. Od 1966 r. śpiewał w duecie z żoną, piosenkarką Barbarą Dunin. Ich nastrojowe ballady i pełne subtelnego humoru melodyjne piosenki cieszyły się popularnością zarówno w kraju, jak i wśród Polonii.

 

Muzyczna podróż
Płyta, która właśnie ukazała się nakładem Warner Music Polska, jest podróżą po różnorodnym repertuarze artysty. Pierwszy przystanek to legendarna już „Cicha woda” – polskie słowa do tego evergreenu Ludwik Jerzy Kern napisał w latach 50., a muzykę dekadę wcześniej skomponowali wspólnie Adie Rosner i Zbigniew Kurtycz, który podczas wojny był gitarzystą w zespole „Białego Armstronga”. Na krążku znalazły się też m.in. przedwojenne przeboje: „Umówiłem się z nią na dziewiątą”, „Całuję twoją dłoń, madame” czy „Za dzień już nie spotkamy się”. Tę ostatnią piosenkę śpiewała wcześniej Wiera Gran, która przed swoim wyjazdem do Izraela chciała przekazać ją w godne ręce. „Jest piękna. Śpiewaj ją. Ty zrobisz to najlepiej” – powiedziała do Zbigniewa Kurtycza. Specjalnie dla niego Wiesław Machan skomponował pierwszy polski utwór rockowy „W Arizonie”, który z miejsca stał się megahitem – publiczność na koncertach domagała się kilkakrotnych bisów i rozentuzjazmowana fetowała artystę gromkim „Sto lat”. Nie wszyscy pamiętają, że Zbigniew Kurtycz nie tylko śpiewał, lecz także komponował, m.in. muzykę do przeboju „Jadę do ciebie tramwajem” czy „Recepty na życie”, które wybrzmiewają na płycie. Jej dodatkową atrakcją jest słyszalny w kilku utworach artystyczny gwizd, który był znakiem rozpoznawczym piosenkarza.

 

Solo i w duecie
Płyta oferuje więcej, niż obiecuje jej okładka, na której Zbigniew Kurtycz jest wymieniony jako jedyny wykonawca. Tymczasem oprócz utworów, które śpiewa sam, słyszymy te wykonywane wspólnie z żoną Barbarą Dunin, a także solowe piosenki artystki („Nie kochaj mnie, a lub” i „Kiedy spóźnisz się z miłością”) – ale informacji o tym trzeba się doszukiwać wewnątrz płyty, w książeczce. Z niekłamaną przyjemnością słucha się duetów śpiewającego małżeństwa. Znalazł się wśród nich m.in. ich wspólny debiut „Bardzo proszę, nie odmawiaj”, który od razu okazał się sukcesem – wygrał Giełdę Piosenki w 1966 r. Nie mogło zabraknąć ich największego przeboju „Żeby się ludzie kochali”. Barbara Dunin uznała go po latach za podsumowanie ich związku i przesłanie dla wszystkich. Słowa tej piosenki napisał w 1975 r. reżyser i autor tekstów Stefan Mrowiński, prywatnie przyjaciel śpiewającego małżeństwa. Okazją była 10. rocznica ślubu pary, która uchodziła za wyjątkowo zgodny duet, nie tylko na estradzie, ale i w życiu. Upływ czasu to potwierdził – przeżyli razem prawie pięćdziesiąt szczęśliwych lat. Zestaw utworów zamyka bonus: „Cicha woda” zaśpiewana przez Zbigniewa Kurtycza z Maciejem Maleńczukiem na jego płycie „Psychodancing”. Została nagrana (w zmienionej aranżacji) kilka lat po ich wspólnym brawurowym występie podczas festiwalu w Opolu w 2005 r., po którym Maciej Maleńczuk, na znak szacunku, pocałował Mistrza w rękę.

 

„Nie ma jak Lwów...”
Wydawca płyty musiał się zmierzyć z nie lada wyzwaniem, jakim jest wybór dwudziestu kilku piosenek spośród dwustu, które Zbigniew Kurtycz miał w dorobku. Może dlatego na krążek nie trafiła ani jedna lwowska piosenka, choć artysta chętnie po nie sięgał, bo miasto dzieciństwa i młodości zawsze zajmowało ważne miejsce w jego sercu (współorganizował nawet z żoną Barbarą Dunin festiwale muzyki kresowej). Trochę żal, że zabrakło tego akcentu, ale apetyt na lwowski repertuar można zaspokoić, sięgając po wydany przez Polskie Radio w 2015 r. dwupłytowy album „Zbigniew Kurtycz i Barbara Dunin – piosenki różne”. Na drugim krążku zarejestrowano jedyny w swoim rodzaju koncert, który odbył się w 2001 r. w warszawskim klubie Harenda. Artyści uraczyli wtedy publiczność piosenkami lwowskimi po... jazzowemu. Nie mogło być inaczej, skoro akompaniowali im Włodzimierz Nahorny, Maciej Strzelczyk, Andrzej Jagodziński, Mariusz Bogdanowicz i Piotr Biskupski. A prowadzenie koncertu przez Jana Ptaszyna Wróblewskiego, podobnie jak rozmowy artystów z publicznością i niezrównane opowieści Zbigniewa Kurtycza o Lwowie – to przysłowiowa wisienka na torcie. Warto go skosztować i na dobre rozsmakować się w repertuarze artysty, który, jak powiedział dziennikarz muzyczny Piotr Metz, jest absolutną klasyką polskiej piosenki.

Podziel się treścią artykułu z innymi:
Wyślij e-mail
KOMENTARZE (0)
Brak komentarzy
PODOBNE TEMATY
Od dwóch takich, co ukradli słońce…
Nazywają się “najbardziej pozytywnym duetem pod słońcem”. Połączyła ...
Legendarny zespół LOMBARD powraca z mocnym przekazem w premierowym utworze „Kamelony”
Utwór „Kameleony” to w pełni autorska piosenka Grzegorza Stróżniaka ...
Startuje XX Festiwal Tańca Zawirowania
Już dziś, 17 czerwca, startuje Jubileuszowa XX edycja Międzynarodowgo ...
JAZZ PO POLSKU „Dookoła Świata - przystanek Japonia”
Piotr Damasiewicz i Aleksandra Kryńska wystąpią w Japonii w ramach ...