Głośny debiut Doroty Masłowskiej na scenie teatralnej. Bez obecności głównego bohatera, za to z udziałem 5 „wygadanych” postaci kobiecych. O nowej inscenizacji utworu opowiada reżyser Paweł Świątek.
Ponad 16 lat od pierwszego wydania, debiutancka powieść Doroty Masłowskiwej zdążyła się już zestarzeć, ale też nieoczekiwanie stać na powrót aktualna. W krakowskim Teatrze im. J. Słowackiego trwają przygotowania do inscenizacji, która z tej radykalnej językowo i kulturowo prozy wydobędzie jak najbardziej współczesne treści. Inaczej niż w literackim pierwowzorze, odda narrację w ręce kobiet. To właśnie z ich perspektywy pokaże turbokonsumpcyjny, turbobiedny, turboszowinistyczny powieściowy świat.
Twórcami nowej scenicznej adaptacji utworu są reżyser Paweł Świątek i współpracujący z nim dramaturg Mateusz Pakuła. Obaj stworzyli wcześniej m.in. głośną inscenizację innej powieści Masłowskiej - „Paw królowej”, która zyskała uznanie samej autorki. Jak wygląda ich pomysł na odczytanie „Wojny polsko- ruskiej pod flagą biało- czerwoną”? O spektaklu opowiada Paweł Świątek
Jaki był Wasz pomysł, na inną niż dotychczasowe, adaptację "Wojny polsko-ruskiej"?
Paweł Świątek: Nie widziałem innych adaptacji teatralnych „Wojny”. Znam film, ale środki filmowe bardzo różnią się od tych, które wykorzystujemy w teatrze, zwłaszcza w wypadku literatury opartej na języku. Film wymaga realizmu, który u Doroty Masłowskiej jest zawsze wątpliwy, właśnie za sprawą języka. Wydaje mi się, że jest to powieść trudna do ekranizacji w formie filmu głównego nurtu, w związku z tym nie miałem odniesień do pierwszej adaptacji - to zupełnie inny świat, inne tematy. Język powieści tworzy pewne wyobrażenia w mojej głowie, złożone z rytmów, obrazów przelotnych, które tworzy sam język, niekoniecznie są to realistyczne sytuacje.
Dlaczego Silny, pierwszoosobowy narrator „Wojny” , nie pojawia się w spektaklu, a są w nim same kobiety?
W naszej adaptacji sięgnęliśmy po dosyć wyrazisty gest, mianowicie oddaliśmy tę historię kobietom, które spotyka Silny. Pomysł wziął się z samej konstrukcji utworu bo de facto jest on opowieścią o spotkaniach Silnego z kobietami. Choć u Doroty Masłowskiej język Silnego, jego widzenie świata są dominujące, to my z Mateuszem Pakułą, czytając tę powieść dzisiaj, zauważyliśmy, że autorka podszywa się pod bardzo różne osoby przedstawione w tej powieści. To jak Silny podchodzi do świata, do tego, co go w nim złości, jest dzisiaj bardzo aktualne. Perspektywa, po którą sięga jest bardzo bliska prawicowym fantazjom dotyczącym tego, jak powinna funkcjonować historia, czym jest polskość, czym jest patriotyzm, gdzie powinniśmy zmierzać. W Silnym są ukryte lęki, ksenofobia.
Silnych teraz jest więcej niż było na początku lat dwutysięcznych?
Dzisiaj są inni Silni. Wydaje mi się w latach dwutysięcznych „Wojna” dotyczyła biedy i aspiracji do bogactwa, to oczywiście jest też w naszej adaptacji zaznaczone ale wydaje mi się że dzisiejsi Silni są bardziej rozczarowani. Tamci Silni byli roszczeniowi, dzisiejsi są rozczarowani. Właśnie w perspektywie kobiecej upatrywałabym czegoś żywotnego współcześnie.
Dzisiejsza narracja historyczna jest dosyć jednostronna i myślę, że mamy do czynienia z energią buntu, sprzeciwu na tę jednowymiarowość. Być może dzisiaj, ważniejszym niż w tamtych czasach tematem, są kwestie społeczne, o których kobiety u Masłowskiej mówią, mimo że są przez Silnego upraszczane i sprowadzane do szowinistycznych sloganów.
Wyrazicielkami buntu w Waszym spektaklu są kobiety?
Kobiety opowiadają historię Silnego i są Silnym, bo Silny to język. Są to w dużej mierze historie miłosne ale opowiedziane przewrotnie, jak to u Masłowskiej, duży nacisk dajemy na sposób mówienia, pozwalamy dziewczynom nie tylko skrytykować Silnego, ale też to jak mówi. Kobiety przejmują scenę, narzędzia teatralne i głos, którym mogą wypowiedzieć narrację na swój sposób - uzyskujemy przez to inne oblicze, punkt wyjścia powieści. Choć autorka jest dość okrutna dla swoich bohaterek, poddaje wiele stereotypów dotyczących kobiet ostrej krytyce.
Kobiety opowiadają o dresiarzu, o kimś kto ma zdefiniowaną choć uproszczoną wizję historiozoficzną, ja uważam, że wręcz sarmacką. Kobiety w naszym przedstawieniu – co nawiązuje do aktualnej rzeczywistości - przejmują głos i konfrontują się z takim właśnie Silnym, to one dekonstruują ten język, pokazują anachroniczność frazesowych przekonań, nieporadność wobec zmiany, wygodnictwo. Przeciw podobnym sprawom buntują się aktywne ugrupowania kobiece w życiu publicznym, poza sceną. Coraz cześciej wyrażają inne niż mężczyźni wartości.
Czy Twoim zdaniem nadszedł teraz czas kobiet?
Tak, oczywiście, że tak i nie odkrywam Ameryki, uważam że mamy kryzys męskości, wartości uznawanych za męskie. Mężczyźni się wycofują, mężczyźni się boją, zaczynają zajmować pola, okopywać się a kobiety przeciwnie, nie boją się, przejmują pewne pozycje establishmentu zajęte do tej pory przez mężczyzn, a co najważniejsze wartości przypisywane kobietom dzisiaj są dominujące. I nie ma tu na myśli wyłącznie kwestii społecznych czy socjalnych, choć walka kobiet o równouprawnienie i walka o pozycje, dodajmy wygrana walka, zmienia całą strukturę społeczną. Przede wszystkim dzisiaj kobiety coś robią, a faceci robią mniej. Nasz spektakl jest jedną z wielu, w ostatnim czasie, wypowiedzi artystycznych o wzroście roli kobiecości a pomysł o tym pojawił się rok temu.
W momencie pierwszych ulicznych protestów kobiet mniej więcej?
Tak, można tak powiedzieć, że to się zbiegło w czasie. Kobiety wychodzą na ulice, mają konkretne pomysły, podejmują konkretne działania i przypisuję to płci, w gruncie rzeczy dlatego, że obserwuję duże dysproporcje. Widzę więcej kreatywności po stronie kobiet i jest to ciekawe zjawisko kulturowe. Może nie do końca w naszym spektaklu się temu przyglądamy, niemniej zauważalne jest, że mężczyźni ustępują, boją się, są bardziej asekuracyjni a coraz więcej pojawia się liderek kobiet, które po prostu mówią „to teraz my”.
W jednej z recenzji pojawiła się opinia "Masłowska narzuca teatrowi bezpretensjonalność, pastisz i otwartą formę (...). Skoro proza Masłowskiej wzięła się z błędu językowego, teatr też musi być wadliwy, niegotowy, nieskończony". Czy w Waszej adaptacji jest też miejsce na te "błędy", "wady", "zgrzyty"?
Jeśli mówimy o samej formie teatru współczesnego, to ja już sobie nie wyobrażam, żeby teatr nie zawierał błędu w rozumieniu elementu nieoswojonego. Ten błąd umożliwia komunikację, balansowanie na granicy czytelności odbiorczej i gra kodami są dzisiaj niezbędne do komunikacji. To się stało w momencie gdy do teatru weszła popkultura. To jest już dzisiaj oczywisty gest. Chciałbym odnieść się do czegoś innego: do narzucania otwartej formy. To jest tak jak z utworem muzycznym - można nie trafić. Można literaturę Doroty Masłowskiej, urealistyczniając ją w teatrze, zupełnie zabić, z kolei mam wrażenie że jeśli jej się pozwoli pofrunąć, uruchomić ten język wtedy mamy odczucie wolności.
W czasie prób dużo czasu spędziliśmy na tym, żeby sprawdzić jak to się mówi. Ten język wydaje się bardzo, bardzo z ulicy, zasłyszany ale to jednak jest kompozycja, to jest nieprzypadkowe i wymaga pewnego wysiłku, żeby to włączyć. Im bardziej mamy wrażenie, że jest to lekkie, tym często znaczy to, że podczas pracy udało nam się trafić czy koncepcją, czy rodzajem poprowadzenia aktora, pomysłu na świat teatru, czy ochoty aktora, którą dany tekst włączył. Scenicznie literatura Doroty Masłowskiej brzmi jak utwory muzyczne - jest to bliskie mojemu myśleniu o teatrze. W tej konkretnej powieści forma jest bardzo bliska treści. Można powiedzieć, w uproszczeniu, że dominującym elementem jest agresja, której źródeł upatrujemy dzisiaj w innych miejscach.
Premiera spektaklu 2 marca na Scenie Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie. W obsadzie: Karolina Kazoń, Marta Konarska, Anna Paruszyńska, Natalia Strzelecka, Marta Waldera i Katarzyna Zawiślak-Dolny.