Z Joanną Szwechłowicz, autorką „Ostatniej woli”, o Dickensie, języku retro, Agacie Christie oraz o morderczych myślach wobec członków rodziny.
- Skąd się biorą takie postaci jak Wirydianna Korzycka? Spotyka się je w książkach, gazetach, a może rodzinnych opowieściach?
- Chyba każdy z nas ma lub miał wredną ciotkę. Baronowa Wirydianna zgromadziła w sobie cechy różnych osób, które znam, i trochę literackiej fantazji. Nie ma odpowiednika w rzeczywistości, bo ktoś taki jak ona w życiu codziennym byłby jeszcze bardziej nie do zniesienia niż na kartach książki. Myślę, że współcześnie baronowa nie dożyłaby dziewięćdziesiątki. Ktoś by ją wcześniej zamordował w afekcie, a sąd by uniewinnił taką osobę, motywując to dobrem społecznym. Nieprzypadkowo także – i tu ujawnia się jedna z niewielu miłych cech ciotki, jaką jest oczytanie – sama baronowa nawiązuje do tradycji literackiej, przypominając biedne sieroty i ich egoistycznych krewnych z powieści Dickensa. To taki smaczek dla bardziej wymagających czytelników, ale myślę, że i bez jego odczytania postać się broni. Szczerze powiedziawszy, gdybym miała wskazać żyjącą osobę, do której ciotka jest podobna, byłabym to niestety ja sama. No, ale ja się wyżywam literacko. Głównie.
- To pytanie było także oczywiście pytaniem o kontekst historyczny - czy pisanie kryminałów retro wymaga specjalnego przygotowania?
- Moja pierwsza książka bardziej niż kryminałem była powieścią obyczajową z wątkiem kryminalnym. Skupiłam się tam na opisie społeczności małego miasteczka, więc sceneria i ówczesne realia były ważniejsze od samej intrygi. W przypadku „Ostatniej woli” bardziej zależało mi na ciekawych, intrygujących bohaterach i dynamizmie, aby zaangażować czytelników w akcję i zachęcić ich do udziału w śledztwie. Muszę też przyznać, że trochę mnie już nużą kryminały retro, w których bohaterowie chodzą po starych ulicach i placach tylko po to, by autor mógł się pochwalić wiedzą historyczną i w przypisie wyjaśnić, jak miejsce nazywało się przed wojną. A jednocześnie bohaterowie myślą i zachowują się jak ludzie współcześni, jak gdyby ktoś ich teleportował z dzisiejszej Warszawy.
- Studiowała pani prasę i literaturę tamtych czasów, by poczuć klimat tamtych czasów i „nasiąknąć” charakterystycznymi sformułowaniami i zwrotami?
- Dla mnie język jest ważniejszy niż place i ulice. Prasę międzywojenną czytam dla własnej przyjemności. Przy okazji „nasiąkam”, nie da się ukryć. A co do samej prasy – wszyscy ci, którzy idealizują międzywojnie, powinni przeczytać dowolnie wybrany dziennik. Mordy, gwałty i kradzieże na każdej stronie. Nawet w czasopismach poczytnych i opiniotwórczych w tamtych czasach. Plus fotografie, przy których nikt się nie bawił w zakrywanie czarnym paseczkiem np. twarzy zgwałconej i zamordowanej dziewczyny. Podawano też adresy, dokładne. Proszę sobie wyobrazić, że czyta Pan: „na Chłodnej pod numerem szóstym dwóch rabusiów...” itd. Oczywiście ciekawscy natychmiast biegną zobaczyć, gdzie też mieszkali ci okradzeni lub zamordowani, nachodzą poszkodowane rodziny. Dziś nawet prasa tabloidowa przejawia więcej subtelności.
- Kobiety coraz częściej stają się bohaterkami kryminałów. I okazuje się, że są także autorkami ciekawych kryminałów. Czy trop Agathy Christie, na który wskazują niektórzy czytelnicy „Ostatniej woli”, jest właściwy?
- Zauważyłam, że dziś większość autorek porównuje się do wielkiej Agathy, co oczywiście ma walor marketingowy. Gdyby te wszystkie „następczynie” rzeczywiście były godnymi następczyniami, to o Christie nikt by już nie pamiętał. A wszyscy pamiętamy.Cenię ją głównie za to, o czym rzadko się dziś mówi. Otóż, Christie była nader niepoprawna politycznie z dzisiejszej perspektywy. Była też snobką przekonaną o wyższości swojego kraju i swojej grupy społecznej nad innymi, a w dzisiejszych czasach autor powinien być sympatycznym swojakiem wspierającym procesy równościowe. Abstrahując od wartości poglądów, na intrygę kryminalną wpływa to destrukcyjnie.
- Jeszcze a propos realiów: dlaczego wybrała Pani okres międzywojenny?
- Bo to epoka całkiem świeża, ale z powodu fundamentalnych zmian, które nastąpiły po drugiej wojnie światowej, idealizowana oraz funkcjonująca w wyobraźni zbiorowej na prawach symbolu wszystkiego, „co to byśmy, gdyby nie ci Niemcy i Rosjanie”. Świadomie w tę idealizację się wpisuję, ale mam nadzieję, że nikt się z kryminałów retro nie uczy historii. Warto pamiętać, że II Rzeczpospolita nie była wcale przyjemnym miejscem do życia, bo poziom skonfliktowania różnych grup społecznych i narodowościowych był znacznie wyższy niż dziś. Czerpanie wiedzy o przedwojennej Polsce z filmów z Eugeniuszem Bodo jest jak poznawanie dzisiejszej Polski z seriali TVN.
- Skoro tak, zapytam jeszcze o kobiety: ich emancypacja to ważny kontekst do czytania tych kryminałów?
- Emancypacja kobiet do temat dla mnie ważny, niezależnie od kryminałów. Dlatego dopóki ktoś będzie chciał wydawać moje książki, w każdej będzie jakaś zawzięta emancypantka. Powiedzmy, że to moja sygnatura.
- Zamknięcie bohaterów w jednej przestrzeni jest sprawdzonym pomysłem w przypadku tego typu literatury.
- Wiele eksperymentów psychologicznych polega na tym, że zamyka się ludzi w określonej przestrzeni i obserwuje, co z tego wyniknie. Konflikty są nieuchronne i zawsze dowiadujemy się o ludziach czegoś, co chcieli ukryć. To po prostu fabularny samograj.
- Kiedy czytałem „Ostatnią wolę”, pomyślałem, że osobnym, bardzo chwytliwym tematem dla kryminału, jest rodzina, prawda?
- Chyba każdy z nas chciał kiedyś zabić co najmniej jednego członka rodziny, więc oczywiście jest to temat uniwersalny i bliski czytelnikom. Na szczęście jedynie nieliczni realizują mordercze myśli w prawdziwym życiu, ale jeśli wierzyć statystyce, łatwiej zginąć z rąk własnych krewnych niż seryjnego mordercy albo tajemniczej sekty. Obawy moich bohaterów są więc absolutnie słuszne. Rodzina jest statystycznie podejrzana.
- Rodzina to jedno. A prowincja? Co zyskuje Autorka, umieszczając akcje kryminałów na prowincji?
- Lubię prowincję. Opisywanie mrocznego świata wielkiego miasta jest zupełnie nie dla mnie. Na prowincji ludzkie cechy, wady i zalety, stają się bardziej wyostrzone, wyrazistsze. A poza tym skoro sama mieszkam w Warszawie, niech sobie chociaż moi bohaterowie pooddychają świeżym powietrzem.
- Druga książka bywa cezurą. Czy Autorka jest zadowolona z efektów?
- Zadowolona byłam, gdy skończyłam książkę. Teraz zajmuje mnie inna epoka oraz innego typu intryga, więc kiedy rozmawiamy o „Ostatniej woli” czuję się trochę jak matka, która dziecię swe już dawno z domu w świat wysłała, a teraz ktoś ją o nie nagabuje. Mam ogromną nadzieję, że czytelnicy będą zadowoleni z lektury, a dziecko się usamodzielni i odniesie sukces.