„Czardasz z mangalicą” Krzysztofa Vargi pojawił się niespodziewanie. Nic nie zwiastowało nowej książki autora „Gulaszu z turula” a tymczasem przed dwoma-trzema miesiącami gruchnęła wieść, że w kwietniu ukaże się najnowsza książka pół-Polaka, pół-Węgra. Po doskonałych recenzjach poprzedniej „węgierskiej” książki, poprzeczka została podniesiona dosyć wysoko. Czy autor sprostał zadaniu? Moim zdaniem nie do końca.
Na pierwszy rzut oka „Czardasz z mangalicą” zwiastuje to, co podobało się w „Gulaszu z turula”. Mamy więc wędrówkę autora po Budapeszcie i prowincji, okraszoną wizytami w barach, zajazdach i restauracjach. Biesiadowanie jest zawsze przyczynkiem do refleksji lub dłuższego rozważania na tematy aktualne (rządy Orbána) i historyczne (honfoglalás, pismo rovas itd.). W lekturze książki czegoś mi jednak brakowało. Brakuje mi tu akapitów, które pożera się z otwartymi ustami, fragmentów prozy sprawiających, że świat wokół przestaje istnieć. Wydaje się, że książka została napisana bez głębszego pomyślunku co do struktury. W „Gulaszu z turula” poszczególne rozdziały przedstawione były jako dania kuchni węgierskiej, tutaj nie pojawiła się żadna myśl przewodnia. Odnoszę także wrażenie, że książka byłaby o połowę cieńsza (bez utraty treści), gdyby wyrzucono tylko zbędnie powtarzane do znudzenia fragmenty na temat bezlosowości istnienia narodu i związanego z tym zagubienia.
Niestety tym razem u Vargi każdy kolejny rozdział powodował u mnie większe znużenie, bo w następujących po sobie rozdziałach wszystko kręciło się wokół narodowej traumy i świadomości narodowej. Na szczęście jednak pojawiły się też perełki, które przykuwają wzrok czytelnika. Są to jednak perełki rzadkie. Na uwagę zasługuje fragment mówiący o zbiorowych morderstwach w Tiszakürt, który jest przykładem doskonałego reportażu oraz łączy w sobie najlepsze cechy pisarstwa autora „Trocin”. Ciekawe są także rozważania na temat Elżbiety Batory oraz Polaków przyjeżdżających ochoczo na węgierskie cieplice. Fragment o Hajduszoboszló jednocześnie rozbawił mnie i jako Polaka zasmucił. W „Czardaszu z mangalicą” znajdą coś dla siebie także miłośnicy literatury. Pojawia się tu fantastyczny esej o pisarstwie Danilo Kisa, a także duży fragment opisujący Suboticę, dawny ważny ośrodek literacki Wielkich Węgier, znany pod nazwą Szabadka. Spacer po mieście staje się pretekstem do przedstawienia – szkoda, że w skróconej formie! – losów pisarzy węgierskich, którzy odmienili oblicze literatury w pierwszej połowie XX wieku. Mamy więc fascynującą opowieść o Dezső Kosztolányim oraz Géza Csáth, najbarwniejszym dziecku literatury z węgierskiej Szabadki. Mam tylko nadzieję, że w kolejnych książkach autor jeszcze chętniej poruszy tematykę węgierskiej literatury, bowieme jest to nieznany w Polsce, ale niesamowicie ciekawy temat do rozważań. Doceniam to, że Varga na każdym kroku stara się podtrzymać zainteresowanie Węgrami. Czyni to poprzez częste nawiązania do polskiej kultury, na Węgrzech stara się być Polakiem i z chęcią przywołuje przykłady polskich śladów. Mówiąc d Ferencu Molnárze, autorze „Chłopców z Placu Broni”, opisuje nie tylko pomnik ku czci Nemeczka i jego kolegów, ale wspomina także, że autor był korespondentem wojennym opisującym zmagania na froncie w okolicach Gorlic.
Najlepszymi opowieściami Vargi są tym razem te, w których autor oprowadza nas po prowincji: Szegedzie, Pécsu czy właśnie Suboticy. Widać w nich reporterskie oko oraz zmysł zauważania rzeczy niedostrzegalnych dla zwykłego (czyli nie-węgierskiego) czytelnika. Pisarz skupia się nie tylko na przeszłości tych miejsc, ale także wskazuje na obecny stan rozwoju, kultury czy chociażby turystyki. Wszystko to podane – mówiąc terminologią zapożyczoną z Vargi – w sosie smacznych opowieści okraszonych ciekawostkami. Ciekawostki te dla części czytelników (szczególnie tych obeznanych z tematem Węgier) nie są niczym nowym, jednakże forma wypowiedzi oraz autorski styl powodują, że każdy czytający zauważy wysiłek włożony w pracę, aby „odpowiednie dać rzeczy słowo”.
Poza typowymi narodowymi traumami, autor podejmuje także osobistą podróż w głąb siebie i zauważa, że upływ czasu powoduje ewolucję jego poglądów na tematy węgierskie. Poszczególne rozdziały autor ozdabia nutą melancholii za światem dzieciństwa. Nie brakuje tu także wspomnień o ojcu z którym odwiedzał poszczególne węgierskie miasta. Te osobiste wycieczki, także wgłąb siebie stanowią sedno i szczególnie ciekawe fragmenty najnowszej historii Krzysztofa Vargi.
Gratulacje dla autora za trafiony tytuł. Już „Gulasz z Turula” przyprawiał wszystkich fanatyków kochających Węgry o szybsze bicie serca. „Czardasz z mangalicą” staje się jeszcze bardziej interesującą zachętą do lektury, mającą w sobie sto procent węgierskości. Ciekawe, czy druga książka również zostanie przetłumaczona na węgierski, bowiem pierwsza część węgierskiego cyklu spowodowała na Węgrzech szeroką dyskusję. A w wywiadach radiowych autor przekonuje, że ma już pomysł na trzecią, zamykającą cykl książkę. Już nie mogę się doczekać!