Wykorzystujemy pliki cookies do poprawnego działania serwisu internetowego, oraz ulepszania jego funkcjonowania. Można zablokować zapisywanie cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki internetowej.
Data publikacji: 22.08.2014 A A A
Przystanek Barcelona
WALDEMAR KUGLER
Materiał prasowy

Barcelona stała się modna. Zawsze odwiedzały ją tłumy, ale jeszcze nigdy nie mówiło i nie pisało się o tym mieście tak dużo. Wysyp tanich linii lotniczych, z których prawie każda oferuje sporo lotów do Katalonii, skutkuje tym, że Rambla pęka w szwach, a w księgarniach leżą stosy przewodników.


Wydawać by się mogło, że książka Katarzyny Wolnik-Vera "Przystanek Barcelona" utknie między wyżej wspomnianymi, ale już pobieżne jej przejrzenie udowadnia, że typowym przewodnikiem jednak nie jest. Nie znajdziemy w niej szczegółowych map, planów spacerowych, gwiazdkowego systemu ocen i – co dla mnie najważniejsze – schematyczności w opisywaniu tego fantastycznego miasta. Większość drukowanych wydawnictw traktuje miasto będące atrakcją turystyczną jako system punktów, które trzeba połączyć jak najwygodniejszymi sposobami połączeń tak, żeby potencjalny turysta mógł odwiedzić jak najwięcej, zahaczając właściwie tylko o najbardziej charakterystyczne punkty miasta. I to działa. Jednak każdy, kto odwiedzi Barcelonę, Madryt czy Toledo od razu zauważa, jak bardzo odległe od mentalności mieszkańców Półwyspu jest takie postrzeganie przestrzeni. Barcelonę – i inne hiszpańskie miasta - należy bowiem zwiedzać leniwie, odchodząc nieraz od planów i rozglądając się po fascynujących miejscach, a nie trzymając przed sobą bedeker. I książka Autorki wychodzi właśnie od takiego założenia.

 

Przystanek Barcelona nie dzieli miasta na rejony ułożone w topograficzną układankę, ale traktuje Barcelonę jako sumę ogromnej ilości zjawisk, z których każda składowa, chodź odmienna, jest niezbędna, by Barcelona była tym, czym jest. Autorka jest mieszkanką miasta, zna je więc bardzo dobrze również z codziennego życia, po sezonie turystycznym (choć ten trwa tam chyba cały rok...), zauważa sprawy, których przeciętny, wpadający na 3 czy 4 dni turysta zauważyć szans nie ma. W jednym rozdziale pisze o Barcelonie romantycznej, by zaraz odbyć szaloną eskapadę po balkonach tego miasta i opisać, jak robić w tym mieście zakupy i kiedy trafić na fiestę. Niby ślady tego wszystkiego odnajdziemy w klasycznych przewodnikach, ale nie w takiej dawce, nie podane z takim humorem i na pewno nie pisane z taką pasją. Barcelona żyje na co dzień i żyje w opisie Autorki. To nie tylkko Sagrada Familia i Rambla, nie tylko churros i tandetne pamiątki, ale też zapyziałe bary, brudne uliczki, hałas, smród, karaluchy i problemy mieszkaniowe. Jednak obok tych zjawisk odnajdziemy fascynującą (choć dziką) sztukę uliczną, genialne dzieła architektury, wspaniałe święta (fiesty) i świat nowoczesnej techniki. Wszystko to wymieszane ze sobą w szalonej mozaice tworzy klimat miasta. Katarzyna Wolnik-Vera bardzo dobrze to ukazuje nie skąpiąc nam w opisie miasta niczego - pięknego i brzydkiego.

 

Nie znaczy to, że książka nie ma wymiaru praktycznego, a wręcz przeciwnie. Ostatni rozdział to jeden z lepszych praktycznych przewodników po mieście (transport, pogoda, banki etc.), a rozdziały zakończone są spisami atrakcji, które warto odwiedzić. To wszystko jest, ale bez systemu ocen, bez etykiety „musisz zobaczyć”, ale obejmuje za to miejsca, o których nawet nie wspominają inne książki o Barcelonie. Przejrzałem dwa przewodniki po samym mieście i dwa „ogólnoiberyjskie” - żaden nie wspomniał o muzeum karoc pogrzebowych czy marihuany, nie wskazał, która restauracja karmi dobrze, ale nie drenuje portfela i która z nich jest „z tradycją, [...] słynna, droga”. To wszystko tu znajdziemy, ale trzeba zadać sobie trud samodzielnej selekcji.

 

Sposób podejścia do opisu miasta może odrzucić początkującego turystę, nie zrozumie on bowiem, po co pisać o karaluchach, a nie o deptakach? Nie skorzysta z map, których nie ma, nie znajdzie systemu ocen i stanie przed dramatycznym wyborem samodzielnego zaplanowania wizyty. I zapewne zostawi tę książkę w domu i weźmie coś bardziej poręcznego i skrótowego. Ale też nie dla nich jest pisana ta książka. Ją z radością przejrzą ci, którzy do Barcelony jadą już któryś raz, wciąż nienasyceni i głodni tego pięknego miasta. I ci będą mogli powiedzieć sobie „tak, jest dokładne tak!”, „też to zauważyłem”, „więc nie tylko ja patrzę tak na Barcelonę”. Dla nich ta książka będzie czymś w rodzaju podróży sentymentalnej, idealnego wypełnienia czasu między wizytami. I im mogę tę książkę śmiało polecić. A pozostali? Niech również sięgną, być może dzięki kilku godzinom lektury odpuszczą sobie jakąś „wielką” atrakcję, a spędzą ten czas włocząc się po zakamarkach Barcelony i spotykając ludzi, którzy tak naprawdę napędzają to miasto!

Podziel się treścią artykułu z innymi:
Wyślij e-mail
KOMENTARZE (0)
Brak komentarzy
PODOBNE TEMATY
Wiatr: Zasypie wszystko, zawieje... /recenzja/
59. edycję Krakowskiego Festiwalu Filmowego otworzyła premiera ...
Wojna polsko- ruska: Nie ma róży bez ognia /recenzja spektaklu/
Bez Silnego? Bez osiedla? Bez… facetów? Spektakl Pawła Świątka ...
Bohemian Rhapsody: Królowa była tylko jedna /recenzja filmu/
Bizancjum Jej Królewskiej Mości ocalone, ale chyba zbyt wielkim ...
Akademia Pana Kleksa w Teatrze Nowym w Krakowie: Witajcie w nowej bajce /recenzja spektaklu/
Pan Kleks znowu wystrzelił w kosmos, nabrał kolorów i ogłasza ...