Nowy obraz twórcy nagrodzonego Brytyjską BAFTA „Lata miłości” od kilku dni gości na ekranach polskich kin. Paweł Pawlikowski jest nadal w świetnej formie.
Oglądając „Kobietę z piątej dzielnicy” nie sposób nie ulec czarowi precyzyjnych, momentami odrobinę powolnych kadrów utrzymanego w szarościach Paryża. Czy Kieślowski jest mistrzem Pawlikowskiego? Nie wiem. Wiem, że już gdzieś widziałam ten nieco senny, niedopowiedziany sposób opowiadania historii. Historii z Paryżem tle. Smutnej, pełnej gry emocji, podwójnych znaczeń opowieści, w której zaciera się granica między tym, co jest prawdą, a co złudzeniem.
Przy całej swej poetyckości „Kobieta z Piątej dzielnicy” nie nuży. Pawlikowski przeplata kino psychologiczne wątkami rodem z kryminału, tworzy kontekst, w którym to, co miało być dla głównego bohatera drogą ratunku, tylko zacieśnia pętlę na jego szyi. O samym bohaterze (dobra rola Ethana Hawka) wiadomo niewiele. Jest przeżywającym kryzys, bezrobotnym pisarzem, którego była żona uważa, że nie jest normalny. Starając się odzyskać prawo do kontaktu z córką próbuje ułożyć sobie życie w Paryżu. Trafia do obskurnego hotelu, podejmuje podejrzaną pracę i nawiązuje romans ze starszą od siebie, tajemniczą damą (Kristin Scott Thomas jako Famme Fatale), która zaczyna sterować jego życiem.
Nieoczekiwany finał, kilka urzekających scen (choćby Joanna Kulig śpiewająca „Tomaszów” Ewy Demarczyk na dachu paryskiej kamienicy), pięknie poprowadzona kamera (po raz kolejny współpraca z Ryszardem Lenczewskim), budująca nastrój muzyka. Czego chcieć więcej.